„Powtarzam, że dobra opiekunka to żywa opiekunka”

Grafika artykułu "Powtarzam, że dobra opiekunka to żywa opiekunka"

Znam przypadek córki, która umarła przy łóżku matki – mówi psycholożka Ewa Drop, współzałożycielka Stowarzyszenia Syntonia*.

Z książki „Bieguni” Olgi Tokarczuk najbardziej zapadła mi w pamięć Annuszka opiekująca się niepełnosprawnym synem. Pewnego dnia wychodzi z domu i już nie wraca. Rozpoczyna życie bezdomnej w moskiewskim metrze.

— Kobiety, które dzwonią do naszego stowarzyszenia, również czasem mówią, że chciałyby uciec.

Dzwonią wyłącznie kobiety?

— Niemal w stu procentach. Rolę opiekunki społeczeństwo przypisało kobietom. Są przemęczone, wycieńczone. Doświadczają sprzecznych uczuć. Chciałyby, żeby rodzice żyli jak najdłużej, ale z drugiej strony – „żeby to już się skończyło”. Już samo przyznanie się do takich emocji jest obarczone ogromnymi wyrzutami sumienia. Z nami mogą bezpiecznie rozmawiać. Ale bywa tak, że kiedy próbują sygnalizować otoczeniu, jak jest im ciężko, słyszą: „Ciesz się, że twoja matka żyje, bo moja jest już pięć lat na cmentarzu”.

Opiekująca się matką córka ma prawo przeżywać osobisty dramat i być u kresu sił. Części zdarza się przekroczyć granicę cierpliwości i krzyknąć na rodzica.

I wtedy natychmiast pojawia się myśl: „Jestem wyrodną córką”?

— Oczywiście. „Co ze mnie za człowiek?!” „Jak tak mogłam?” Musimy jednak pamiętać, że jeśli tracimy cierpliwość, to znaczy, że jesteśmy przeciążone. Taka reakcja jest wynikiem tego, że nasza psychika się broni.

Rodzina często nie widzi, co się dzieje, bo kiedy córka opiekunka organizuje przyjęcie, to mamę ubiera odświętnie, sobie też robi makijaż. A gdy dostaje kwiatki i słyszy: „Świetnie sobie radzisz”, to odpowiada: „No, tak, tak”.

— Co więcej, kiedy ubierze mamę czy tatę odświętnie i rodzic usiądzie do stołu, to nawet jeśli jest schorowany, zmobilizuje wszystkie swoje siły. I jak syn zapyta: „Mamo, jak się czujesz?”, odpowiada: „Dobrze, dobrze, Halinka o mnie dba”. Więc rodzina wychodzi z przyjęcia w przekonaniu, że mama jest w świetnej formie, a Halinka nie potrzebuje pomocy.

To jest błędne koło: kobieta sobie radzi, bo musi sobie radzić, a jak inni widzą, że sobie radzi, nie śpieszą się z pomocą. Włączanie rodziny w opiekę jest bardzo trudne. Zdarza się, że kobiety mówią: „Wolałabym być jedynaczką, niż mieć rodzinę, na którą nie mogę liczyć”.

Mówi pani, że często są skrajnie wyczerpane, że organizm woła o pomoc.

— Tak, ale kiedy na warsztatach zapytałyśmy uczestniczki: „Jak dbacie o siebie?”, to odpowiedziały pytaniem: „O co konkretnie pani chodzi?”. Kobiety opiekunki nie wiedzą, co to znaczy dbać o siebie.

Chyba że w tym sensie, że kiedy wychodzą do pracy czy po zakupy, to się muszą dobrze prezentować: umalować, włosy uczesać, a wcześniej ufarbować, czyli dbać o to, żeby się podobać innym? To chyba mamy wszystkie mocno wpojone?

— Tak, dlatego słyszę: „Jak wyszłam po pieluchy dla mamy, to kupiłam sobie też tusz do rzęs”. To nie jest dbanie o siebie w kontekście sprawowania opieki. Tak jak odpoczynkiem nie jest zmywanie naczyń!

Na warsztatach zaczynamy od podstaw, czyli tłumaczymy kobietom, że dbanie o siebie ma na celu uzupełnienie energii, którą pożytkujemy na opiekę. Trzeba się wyspać, trzeba zjeść, trzeba odpocząć. Czasem dbanie o siebie to jest również przyznanie sobie prawa do płaczu, bo niektóre kobiety uważają, że powinny być silne, twarde i nie wolno im uronić łzy. I zawsze mówię, żeby zacząć dbanie o siebie od 15 minut dziennie.

15 minut czego?

— Tego, że usiądę z herbatą i nic mnie nie będzie obchodziło, albo położę się w wannie, albo wyjdę na spacer, choćby dookoła bloku, jeśli nie mam zbyt wiele czasu. Osoby, które mają tendencję do poświęcania się, nie są w stanie na początku dać sobie więcej niż 15 minut. Mimo że myśli uciekają do osoby bliskiej, którą się opiekujemy, warto w tym wytrwać.

Na grupie wsparcia co tydzień pytałyśmy kobiety, co robiły dla siebie. Przez pierwsze trzy miesiące większość o tym zapominała. Albo słyszałyśmy: „Napiłam się z mamą herbaty”. Dopiero po pół roku nieśmiało niektóre osoby zaczęły mówić, że coś tam dla siebie zrobiły. A po roku uczestniczki same chciały się tym pochwalić. To jest nawyk, który musimy w sobie wyrobić.

Do jakiej optymalnej, uczciwej porcji czasu dla siebie powinno się dojść?

— Dobrze, żeby to była chociaż godzina dziennie, a jeśli się nie da, to niech to będzie codziennie 15 minut. A raz w tygodniu – dwie albo trzy godziny dla siebie.

Jestem pewna, że niektóre kobiety zarzekają się, że nie potrzebują niczego dla siebie robić. Mówi im wtedy pani, że z dbaniem o innych jest jak z zakładaniem maski tlenowej w samolocie? Najpierw trzeba ją założyć sobie?

— Dokładnie tak. Albo mówię tak: „Dobrze, to niech pani tak robi dalej. A co, jeśli pani umrze? Kto wtedy się tym wszystkim zajmie?”.

Powtarzam, że dobra opiekunka to żywa opiekunka. To jest mocne, zdaję sobie z tego sprawę. Jednak czasem wstrząs jest konieczny.

A jeśli kobieta mówi, że owszem, ona by bardzo chętnie odpoczęła, ale nie ma takiej opcji? „Jak ja mam o siebie zadbać, jak ja prócz leżącej mamy mam dwoje dzieci? Nie mam się kiedy w nos podrapać!”

— Wtedy odpowiadam: „Niech mi pani dokładnie o swojej sytuacji opowie”. Często się okazuje, że kobieta rezygnuje z pomocy, którą mogłaby mieć, bo uważa, że to jest żadna pomoc. Jasne, najlepiej by było, żeby ktoś przyszedł do mamy, a jeszcze ktoś inny zabrał dziecko do kina, i wtedy by miała święty spokój. Tyle że takiej opcji ona może się nie doczekać nigdy.

Ostatnio zadzwoniło do mnie dwóch braci. Jeden mieszka w Warszawie, drugi w Krakowie i to on się opiekuje mamą. Brat z Warszawy widział, że tamten jest wyczerpany, ale nie wiedział, jak może pomóc. Zapytałam więc tego drugiego, co go najbardziej męczy. Usłyszałam między innymi: „Po pracy muszę godzinami siedzieć z mamą i słuchać jej opowieści”. Jego brat wymyślił: „Dobra, ja codziennie będę do mamy dzwonił i z nią godzinę rozmawiał”.

Prawda jest taka, że czasem to wcale nie odległość jest problemem. Na przykład rodzeństwo mieszka za rogiem, ale oświadcza, że nie będzie się mamą opiekować.

Bo „mnie to przerasta”.

— Tak. Wówczas radzę: „Proszę powiedzieć: dobrze, to co w takim razie proponujesz?”.

Ja widzę taką trudną sytuację, że mama pewnie mówi: „Ale w toalecie czy przy myciu się to, córciu, ja tylko przed tobą się nie wstydzę”.

— Nie chodzi koniecznie o to, żeby brat mył mamę. Naprawdę jest tyle rzeczy, które trzeba dla mamy i wokół mamy zrobić, że na pewno znajdą się obszary, w których on finansowo albo organizacyjnie może się włączyć.

Na przykład zapłacić za opiekunkę dla mamy! Chociaż na kilka godzin.

— Jasne, że tak. Tyle że kobiety miewają sprzeczne odczucia. Słyszę: „Jak mam jej wszystko tłumaczyć, to już wolę zrobić sama”. Pojawia się też ograniczone zaufanie, bo jednak jest to wpuszczenie do domu obcej osoby. Trzeba sobie też wprost powiedzieć, że nie są to tanie usługi.

A opiekunka z ośrodka pomocy społecznej? Kiedy można na nią liczyć?

— Kiedy nasz bliski potrzebuje podania leków, pomocy przy czynnościach higienicznych, ale też gdy nie jest w stanie ugotować obiadu albo posprzątać mieszkania. Czyli kiedy staje się niesamodzielny, a my nie mieszkamy z tą osobą. W takiej sytuacji trzeba do OPS-u zgłosić zapotrzebowanie na usługi opiekuńcze i jeśli pracownicy ośrodka uznają, że osoba faktycznie ich potrzebuje, to one zostaną przyznane. Jest bardzo niski próg dochodowy, przy którym usługi te są bezpłatne. Próg ustalają poszczególne OPS-y. W niektórych już 500 zł miesięcznego dochodu osoby wymagającej opieki oznacza przekroczenie progu. A powyżej niego jest częściowa lub całkowita odpłatność.

Ja zawsze zachęcam, by się do OPS-u zgłaszać. Podkreślam też, że my często mamy taką potrzebę – i to jest naturalne – żeby opiekunka przychodziła na pięć godzin dziennie trzy razy w tygodniu, a OPS oferuje na przykład dwie godziny raz w tygodniu. I my się obrażamy. „Tak to ja nie chcę!” Weźmy tę opiekę! Nie otrzymujemy tego, co byśmy chcieli, ale nawet te dwie godziny to jednak już jest jakieś odciążenie.

Zostając jeszcze przy kwestii higieny: jest założenie, że wszystkie kobiety z natury potrafią osobę bliską wykąpać. Psychoonkolożka opowiadała mi o kobiecie, która miała odruch wymiotny, gdy próbowała tknąć pieluchę chorego męża. Miała straszne wyrzuty sumienia!

— Zawsze staram się takie osoby odciążyć z presji, jaką same na siebie wywierają. To nie znaczy, że mają złą wolę czy że są złymi opiekunkami.

Czy wręcz że nie kochają.

— Trzeba sobie jasno powiedzieć, że mamy różne predyspozycje, a to, czy jesteśmy w stanie zająć się na przykład czynnościami higienicznymi, nie stanowi o naszej miłości i dobrej opiece. Kobiety opowiadają, że na przykład wcierają sobie pod nosem maść z silnym mentolem, żeby niczego nie czuć, i to jest w porządku.

Chorzy czasem bardzo się wstydzą.

— Bo to jest bardzo krępujące. Pamiętam panią, której tato pozwalał się umyć, tylko jeśli robiła to, mając zamknięte oczy.

I gdyby powiedział: „Córeczko, bardzo cię kocham, dziękuję ci”, toby było wspaniale. Ale przecież bywa tak, że tata czy mama zwyzywają albo oskarżą o kradzież.

— Na „córeczko, kocham cię i dziękuję” czeka każda opiekunka. Każda z nas ma potrzebę bycia docenioną. Niestety bywa tak, że na te słowa czekamy od dzieciństwa, bo być może relacje z rodzicem nie były dobre i teraz nieświadomie próbujemy nadmiernym poświęceniem zasłużyć na słowa: „Nie spodziewałam się, że ty się mną tak zajmiesz”. Jeśli mamy takie oczekiwania, to trzeba się z tym pożegnać. Jeżeli sobie to uświadomimy i opłaczemy, że ta relacja nie jest taka, jak byśmy chciały, opieka staje się łatwiejsza.

Natomiast przy oskarżeniach typu „okradasz mnie” mamy najprawdopodobniej do czynienia z chorobą, z urojeniami, które często towarzyszą na przykład chorobie otępiennej. Ona daje szereg objawów, z którymi opiekunkom jest bardzo trudno sobie radzić, między innymi bezsenność, pobudzenie, niepokój, zaburzenia pamięci, utrata samodzielności.

Czasem przychodzi moment, kiedy nie da się dłużej opiekować rodzicem. Pojawia się konieczność skorzystania z usług wyspecjalizowanego ośrodka. W Polsce to temat tabu, który się łączy z przekonaniem, że „tak robią tylko wyrodne dzieci”.

— Nawet język jest bardzo niezręczny w tej kwestii. Mówi się przecież: „oddać do domu starców”, „zostawić w domu opieki”.

Czyli pozbyć się.

— Wszyscy tak to czujemy. Oczekiwanie, że dzieci będą się opiekować rodzicami, jest bardzo mocno uwarunkowane kulturowo. Mówi się przecież: „żeby miał kto na starość szklankę wody podać”. Niektórzy rodzice wyrażają to oczekiwanie wprost: „Po to mam ciebie, żebyś ty się mną opiekowała”. Inni tak tego nie komunikują, co nie zmienia faktu, że dzieci doskonale wiedzą, że takie jest ich oczekiwanie. Nie do udźwignięcia jest poczucie, że „oddając” rodzica, byłabym wyrodną córką. A już, nie daj Boże, kiedy rodzic w tym domu opieki umrze! Wtedy do końca życia są wyrzuty sumienia, że „gdybym takiej decyzji nie podjęła, to mama czy tato jeszcze by żyli”.

Jednak są sytuacje, kiedy już dłużej po prostu się nie da: kobieta jest z mamą sama, siadł jej kręgosłup i nie jest już w stanie dźwigać mamy, która jest leżąca.

— Zawsze podkreślam, że nie można dopuścić do sytuacji, kiedy tracimy całe swoje zdrowie. Nie mówiąc o życiu. A znam przypadek, że córka umarła przy łóżku matki, a matka żyła jeszcze osiem lat.

Osoby opiekujące się bliskimi żyją statystycznie siedem lat krócej niż reszta populacji.

Porażające są rzeczy, o których pani mówi.

— Rozważamy ewentualność powierzenia opieki nad bliską osobą placówce również wtedy, gdy rodzic na przykład wstaje po kilkanaście razy w nocy, bo jest pobudzony i non stop chodzi po mieszkaniu, nie daje się uspokoić lub wręcz stwarza zagrożenie dla siebie lub innych.

Jedna z pań, z którymi miałam kontakt, znalazła dom dla mamy. Po kilku dniach, gdy wreszcie mogła się wyspać – co jest podstawową potrzebą fizjologiczną – powiedziała mi: „Pojechałam odwiedzić mamę i wcale mnie nie denerwowało, że ciągle powtarzała to samo”. Wypoczynek spowodował, że miała do mamy łagodniejsze podejście, nie wybuchała. I bywała u niej codziennie. Ale co innego być codziennie i spędzać z rodzicem nawet całe dnie, a co innego musieć przez całą dobę się opiekować.

Dom opieki to nie więzienie. Znam przypadek, gdy żona miała tak silne poczucie winy, że mąż zamieszkał w domu opieki, że po kilku miesiącach go stamtąd zabrała. Jest przecież ta furtka.

Opiekunki boją się też sytuacji, w której okaże się, że są bezradne.

— To jest bardzo ważna rzecz. Mówią często: „Mnie nie miałby kto pomóc”.

I wtedy pani dopytuje: „A czy prosi pani o pomoc?”.

— Tak, i słyszę odpowiedź: „Nie będę się prosić”. Albo: „On mi i tak nie pomoże”. Proszenie nie jest łatwe. Czasem też nie ma żadnej rodziny, do której moglibyśmy się zwrócić.

I co wtedy?

— Rozejrzałabym się za znajomymi czy chociażby sąsiadami. Mówię o sytuacji podbramkowej. Mój bliski upadnie w nocy. Czy mogę wtedy zapukać do sąsiada, by pomógł mi tatę podnieść?

Czyli budujemy sobie sieć wsparcia, która daje poczucie bezpieczeństwa.

— I nie cedujemy całej pomocy na jedną osobę. Jeden sąsiad zgodził się, że pomoże tatę podnieść, a drugi, który ma samochód, zawiezie nas do szpitala. Albo kiedy ja będę w pracy i nie będę się mogła do mamy dodzwonić, to sąsiadka sprawdzi, czy mama nie słyszy telefonu, czy coś się stało.

To są kotwice, które pomagają czuć się bezpieczniej. A gdyby to mnie się coś stało i trafiłabym do szpitala? Kogo mogę powiadomić, by przyszedł do mojego rodzica chociaż na kilka godzin, dopóki nie zorganizuję opieki?

Jakie to wszystko jest trudne!

— Opieka nad starszymi rodzicami jest bardzo trudna i wyczerpująca. Dodatkowo opiekunki rodziców są na marginesie systemowego wsparcia społecznego.

W krajach zachodnich, do których aspirujemy, funkcjonuje opieka wytchnieniowa.

— To jest to, czego opiekunowie najbardziej potrzebują: zarówno w opcji, że osoba bliska ma zapewnioną opiekę na kilka godzin, a opiekunka może pójść do fryzjera czy do kina, jak i że opieka obejmuje tydzień czy dwa i można wyjechać na urlop. Albo pójść zoperować kolano! Niektóre kobiety odkładają to latami. Nawet kiedy pytamy: „Kiedy ostatnio robiła sobie pani badanie krwi?”, słyszę: „Nie mam na to czasu”.

Niektóre OPS-y oferują opiekę wytchnieniową, która u nas działa na zasadzie pilotażu. Są też fundacje, które oferują taką pomoc. Warto szukać.

— Zawsze do tego zachęcam, tylko że słyszę coś takiego: chcę, żeby ktoś mi pomógł, bo już się podpieram nosem, no ale nikt nie zrobi tego tak dobrze jak ja. Myślę, że pod tym jest coś głębszego, nie do końca uświadamianego, że jak to możliwe, że w ogóle ktoś mógłby mnie zastąpić? To z jednej strony jest duże obciążenie, ale z drugiej buduje poczucie własnej wartości.

„Jestem niezniszczalną supermenką”.

— W Polsce 98 proc. osób starszych, które nie przebywają w domach opieki i nie są samotne, jest pod opieką rodziny. Na Zachodzie jest inaczej: w Niemczech na jednej ulicy mieszka starsza mama i syn i on ściąga do tej mamy polską opiekunkę. Dla nich to naturalne. A u nas jest obawa, że ludzie powiedzą: „Jak to tak, jest córka, a do matki przychodzi jakaś obca kobieta?!”.

Przez lata toczyła się dyskusja o rodzicach, którzy mieli poczucie winy, że nie są idealni. Psychologowie powtarzali, że wystarczy być wystarczająco dobrym. To samo może przynieść ulgę opiekunkom?

Oczywiście. Nie da się być opiekunką idealną. Anioły nie istnieją. To my chcemy nimi być i to nas spala, ponieważ nie dosięgamy poprzeczki, którą sami sobie postawiliśmy.

A im wyżej ją stawiamy, tym większa jest frustracja. I jak raz na mamę krzyknęłam lub zrobiłam coś, co pozostawiło rysę na idealnym obrazie samego siebie, to uważam, że jestem wyrodną córką i najgorszym człowiekiem na świecie. Trzeba być wystarczająco dobrą. A maskę tlenową zakładać najpierw sobie.

Ewa Drop. Ukończyła psychologię na UKSW w Warszawie, podyplomowe studia z gerontologii i opieki nad osobami starszymi na UM w Poznaniu, studium terapii i treningu grupowego na UKSW w Warszawie, szkolenia z zakresu zapobiegania przemocy wobec osób starszych, pomocy psychologicznej oraz interwencji kryzysowej. Jest współautorką programów kierowanych do rodzinnych opiekunów osób starszych. Jest współzałożycielką firmy Starsi Rodzice, pracuje w Stowarzyszeniu Syntonia jako psychogerontolog, a jako neuropsycholożka – na Oddziale Geriatrii CMKP w Szpitalu Bielańskim. Prowadzi szkolenia i superwizje dla wolontariuszy pracujących z osobami starszymi w ramach projektu Zaloguj i Pomagaj. Warszawa dla Seniora.

*Stowarzyszenie Syntonia prowadzi Punkt Informacji i Wsparcia dla nieformalnych opiekunów osób starszych:

tel. 792 810 180 lub 792 810 820
poniedziałek–środa 9.00–14.00
codziennie 18.00–22.00

Pomoc jest bezpłatna dzięki dofinansowaniu ze środków m.st. Warszawy.

Przelicz swój niewidzialny etat na pensję.

niewidzialna
invisible
unsichtbare
ósýnileg
niewidzialna
invisible
unsichtbare
ósýnileg

Niewynagradzana praca kobiet to filar funkcjonowania społeczeństwa i korzystamy z niej wszyscy.

– Caroline Criado Perez, Niewidzialne kobiety, przeł. Anna Sak

Dlaczego to ważne

Nie można mówić, że Polska się rozwija, i nie wspomnieć o nieodpłatnej pracy w domu. Opieka nad członkami rodziny i domem spada najczęściej na kobiety, wypycha je z rynku pracy i przerzuca na nie koszty wielu męskich karier.

Mówimy tej nierówności STOP. Chcemy Polski, w której kobiety i mężczyźni mają równe prawa i szanse na rynku pracy. Musimy sami dostrzec, ile mamy niewidzialnej pracy w domu i jaka jest jej wartość.

Nasz kalkulator i ważne teksty naszych dziennikarek to pierwszy krok w debacie, która nie może czekać.

Przelicz swój niewidzialny etat na pensję

Przelicz swój niewidzialny etat na pensję

Uruchom kalkulator